antypasterz antypasterz
283
BLOG

Pamiętacie taki Jarocin?

antypasterz antypasterz Rozmaitości Obserwuj notkę 9

To chyba było w tysiąc osiemset pięćdziesiątym, czy coś koło, trudno mi wszystko dobrze spamiętać (tak bywa, gdy żyje się z prędkością trzy i pół tysiąca wydarzeń na rok), ale na tymże gigu żarły się ze sobą dwa Vadery (w tym jeden Lord), a Hołdys utyskiwał, że "nie może tak być - przed koncertem zespół prosi mnie, bym mu gitary nastroił, a potem, na tych nastrojonych gitarach gra obraźliwe dla mnie piosenki". Wiecie już, który to był rok?

A może zresztą kilka kat..?

W każdym razie na Głównej Scenie nieźle już wiało nudą i komerchą, bilety były drogie jak cholera i kupowały je tylko wały, debiutujący ochroniarze tłukli schwytanych skoczków nadparkanowych z jakąś dzikszą niż przed rokiem starannością, a co bardziej interesujące bandy łaskawie dopuszczono do wystepów na Małej Scenie zaledwie...

Czy to wtedy i tam właśnie dał szału Szczepan Szprada w fioletowych spodniach i psie z bykiem? Nie jestem pewien, ale pamiętam, że zrazu nieufnie przyjęty (zachciało się łamać konwencje? Milczeniem zapłacono), zdołał się jednak "Po Prostu" wylansować i Nagrodę Publiczności zagarnąć, w czym wprawdzie żadnego udziału nie miałem, ale i tak w dobry chumor mnie to wprawiło.

Bo onże Jarocin dołujący stał się już wtedy, co w dwóch słowach można było ująć - "drogo i chujowo". Włóczył się więc człek po miasteczku, do Środy na piwko skakał, w kościołach sypiał, milicjantom w oczy nie patrzył, żeby się nie wydało... Na ryknku trójka szalonych pankowców raz wysatąpiła w trzy gitary uzbrojona i dwustu słuchaczy przez godzinę pocieszała: pierdolić sceny główne, pierdolić bramy boczne, jak nas bogi nie kochają to niech spierdalają.

Pewnego dnia... Czyli drugiego dnia... A może trzeciego dnia? A może trzeciego właśnie dnia, kiedy kapa - wydawałoby się - zwyciężyła ostatecznie, ksiądz nam z ratunkiem przybył: oto za godzinkę pod kościołem (tam z boku, nie tym głównym, nie pamiętam pod czyim wezwaniem) wystapić mają takie chłopaki z Holandii, więc jak nie mamy nic innego do roboty, to zaprasza.

Dowlekliśmy się, a prócz nas jeszcze jakieś siedemdziesiąt, może mniej, może więcej osób i osobników. I się zaczęło! W całej tej beznadziei, w tym trupim Jarocinie zagrał zespolik z przekazem innym niż "Sławy i Kasy!" - czterech bezpretensjonalnych chłopakówi zauroczyło publikę wpierw ponad godzinnym graniem hardkorowym, a potem niesamowitą pantonimą - a wszystko to ku chwale Chrystusa. Mówię Wam - siedziały te stare skinheady, nazi-pankowce i co tam jeszcze modne wtedy nie było i słuchały zahipnotyzowane. A jak w przerwie między czwartym a piatym numerkiem trzy łyse łby czeskie zaczęły pohukiwać "Gott ist tot!", to reszta karcącym wzrokiem do porządku je przywołała. Wśród publiki Afę Brylewskiego dostrzegłem i Malejonka chyba... Rastamanów wtedy.

Zespół nazywał się "No Longer Music". Nie wiem, jak się jego losy dalej potoczyły (ma stronkę www, ale wolno sie ładuje, a ja nie mam czasu czekać), dla nas (mnie i Majchra, a pewnie jeszcze wielu) jednak występ ten znaczył wiele. I nie chodzi tylko o to, że był to jeden z dwóch koncertów (jeszcze "Kortatu"), po którym rzekłem: "jednak żeby grać, to powinno się najpierw nauczyć grać".

Tylko: "żeby mówić, należałoby mieć coś do powiedzenia".

antypasterz
O mnie antypasterz

Piwnica - Słoiki i Makulatura Lista Obecnosci Pretensje tu: rossolineum[małpiatka]o2.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości